Jak traktować wielkanocne zwyczaje?
„Z żartami, jak z solą, gdy przesadzić, to zabolą”.
Od kilku lat korowody przemierzają w drugi dzień świąt wielkanocnych wiele wielkopolskich wiosek i małych miejscowości. Grupy przebierańców liczą zwykle od kilku do kilkunastu lub nawet dwudziestu osób. Wszyscy są przebrani w różnorakie stroje.
Młodzież dawniej przechodziła korowodem, a prowadził ich Siwek, czyli postać białego konia. Geneza tego wielkopolskiego zwyczaju, którego nazwa pochodzi od białego konia, nie jest do końca znana. Przyjmuje się, że nawiązuje on zachodniosłowiańskich obrzędów, związanych z kultem konia, mających na celu sprowadzenie urodzaju i zapewnienie dostatku.
Dziś zamiast prawdziwego konia na czele korowodu idzie zazwyczaj postać w białej szacie z symbolicznym koniem przywiązanym do pasa. W korowodzie znaleźć można kominiarzy, niedźwiedzia, policjantów, grajków i chłopa z babą. Do niezbędnego rytuału należy murzenie, to jest smarowanie twarzy napotykanych po drodze dziewcząt substancją sporządzoną z kremu i sadzy. Fachowcami od tej czynności są postacie przebrane za kominiarzy lub diabły.
Z dawna powinno być tak, że wędrujący wioską powinni być przebrani w różnorakie stroje. W każdej z grup powinien znaleźć się diabeł, czyli osoba ubrana cała na czarno, z ogonem i widłami oraz pastą do butów służącą do smarowania osób niechętnych przyjęciu przebierańców, śmierć – osoba przebrana na biało, najczęściej w prześcieradło, Cygan z Cyganką – jako para, Para Młoda a ubrani w typowy strój weselny, czyli garnitur i suknię ślubną. Ponadto w niektórych grupach przebierańców bywały dawniej takie osoby, jak Żyd, lekarz, kominiarz, dziad i baba.
Korowodowi powinna towarzyszyć muzyka. Idący kiedyś śpiewali charakterystyczne dla końca karnawału przyśpiewki. Towarzyszyli im akordeoniści i skrzypkowie.
A jak to teraz wygląda?
W tym roku odnotować można tak zwanych – jak się sami nazywają – kominiarzy, którzy wędrowali po Głuchowie i innych podczempińskich wioskach, czyli po Borowie, Betkowie i Słoninie oraz w Kurzej Górze i w Starych Oborzyskach w gminie Kościan.
W podczempińskim Głuchowie już po raz kolejny młodzież przebrała się, by wędrować po domach sąsiadów. Ich korowód składał się przede wszystkim z kominiarzy, ale dołączyli do nich także: baba, dziad, śmierć i grajek.
Kominiarze sami będąc w sadzy, smarowali nią mieszkańców. Korowód szedł przez wioskę od gospodarstwa, do gospodarstwa. Zajęło to im kilka godzin. Dwa lata temu, gdy pytaliśmy, co daje im takie wędrowanie odpowiedzieli:
– Ta tradycja jest u nas od pokoleń – mówiła młodzież. Chodzą u nas tzw. kominiarze, biegają murzą i lekko biją dzieci z kija. Zbierają pieniądze i jajka, które otrzymują od odwiedzanych mieszkańców Głuchowa. Jest przy tym wiele śmiechu i zabawy. Tak robili nasi dziadkowie, tak robimy i my – podsumowują.
W tym roku było dwóch Kominiarzy Marcin Matyjaszczyk i Maciej Bierazo, a także Śmierć – Michał Ratajczak, Dziad – Przemysław Antoniewicz, Baba – Aleksander Bierazo i Grajek – Mariusz Kuska.
Wędrowaniu powinna towarzyszyć wesołość i śmiech, ale nie tylko tych, co murzą i polewają, ale także tych, do których oni się zwracają z zabawą.
Czy tak zawsze jest? Czy cieszą się tylko z psikusów przebierańcy, a niekoniecznie napotkani przechodnie? Zapytaliśmy spotkanych ludzi. Oto ich wypowiedzi:
– Przed chwilą widziałam „ekipę” z Oborzysk. Nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych. Generalnie nic zabawnego. W sumie bałam się przejeżdżając obok. Ci „przytomniejsi” ogarniali tych „bardziej zmęczonych”. Tradycja? Nie podpięłabym tego pod nią. Kojarzyło mi się to raczej ze scenami na dworcach, gdy „grupa rezerwy szła do cywila”.
– W naszych Oborzyskach nieciekawe typy chodzą po ulicach w drugi dzień świąt. To normalne. Tylko piją i strach jest przed nimi. Lepiej omijać ich z daleka. To powinna być zabawa, a oni idą tylko, żeby się za darmo napić.
– W Betkowie i Słoninie też chodzą. Jest to super tradycja. Chłopaki świetnie bawią się z mieszkańcami, nie są groźni.
Jak widać różne są zachowania młodych ludzi próbujących zachować stare tradycje. Wszystko zależy od tych, co się przebierają. O każdym żarcie mówi się tak: „Z żartami, jak z solą, gdy przesadzić, to zabolą”.
To samo można powiedzieć o wędrowaniu. Nie może być tak, że cieszą się tylko ci, co polewaj, murzą lub smagają witkami. Radować powinny się obie strony. Tylko wtedy jest to miłe i zabawne.
Ewa Noga-Mazurek